Jak świat światem, w języku istniały zawsze różnego rodzaju dialekty, które w zależności od regionu kraju wyróżniały mieszkańców Kaszub, Podhala i Śląska.
Jednak w szkole wymagano poprawnej polszczyzny, zarówno w wypowiedziach ustnych, jak i pisemnych.
Dziś w szkole usłyszeć można tylko jeden dialekt -„ młodzieżowy”, który często posiada nieokreślone pochodzenie słowotwórcze. Profesor
Miodek padłby trupem, gdyby mu przyszło zmagać się z lekcjami we współczesnej szkole! Na przerwach nie upominam uczniów, słysząc typowe dla ich dialektu urywane wyrazy: „spox”, „dzięks”, „nara”, „ziom”.
W wypracowaniach podkreślam te wyrazy czerwonym długopisem! Na luźnych lekcjach często proponuję klasom grę w scrabble. Mamy planszę i literki, lecz aby każdy mógł wziąć udział i wykazać się znajomością słówek, gramy na innych zasadach.
Wywołuję uczniów, wyciągają z woreczka losowo 7 liter i muszą ułożyć z nich wyraz. Najdłuższe słowo położone na planszy gwarantuje ocenę bardzo dobrą. Sęk w tym, że ich młodzieżowy dialekt wyróżnia się bardzo krótkimi wyrazami. Tym sposobem, na planszy, zwykle pojawia się nie więcej, niż 4 litery.
Trzeba przyznać, że mam w każdej klasie kilka „perełek”, które potrafią z siedmiu wylosowanych literek ułożyć ośmioliterowy wyraz. Z radością wpisuję wtedy, pękatą piąteczkę do dziennika.
Najpopularniejszym jednak wybrnięciem z opresji, dla większości moich”Miśków”, jest do wolnej literki „o”przykleić „k” lub odwrotnie. Ile pojawia się radości w oczach takiego „Miśka”, który z prawie niemożliwego do ułożenia zestawu układa słowo „OK”. Nigdy jednak nie zapomnę, kiedy po długim namyśle do słowa „OK”, Adaś dopisał kolejne dwie literki „OB”. Na pytanie: co znaczy „OKOB”?
Odpowiedział śpiewająco tekstem sloganu reklamującego tampony: „ OK! OB”, a klasa mu zawtórowała chórem „ Każdy dzień jest Twój, kiedy Always masz”!
Nie ma jak pouczający wpływ telewizji w życie nastolatków…